Kilka słów na początek
Swoją podróż w czasie postanowiłam rozpocząć  w Parku Łazienkowskim. Długo szukałam osoby, która by mi w tym pomogła. Spacerowałam alejkami, obserwowałam ludzi i zwierzęta, a słońce świeciło mi w twarz. W tle ktoś grał na skrzypcach, dla siebie, przechodniów, w tym pewnie i dla mnie. Idąc zastanawiałam się nad rzeczami, których chciałabym się dowiedzieć. I wtedy dostrzegłam starszego Pana, siedział na ławeczce między krzewami i mówił coś do wiewiórki, która bacznie mu się przyglądała. Musiałam pogodzić się z tym, że jestem nieprzygotowana i powiedziałam:
- Dzień dobry…

Rozmowa była bardzo spontaniczna. Pan Grzegorz rozpoczął swoją historię od słów:
- Kiedyś nie było dziczy...

Trochę o obyczajowości
Pan Grzegorz okazał się bardzo dobrym gawędziarzem i moja narracja mogłaby okazać się zbędna, gdyby nie to, że autorką pracy mam być ja. Sądzę, że opowieść odrobinę straci, gdy nie będzie jednym, długim cytatem. Jednak cieszy mnie fakt, że mogłam wysłuchać tej historii… tylko ja.

Mój rozmówca urodził się w latach trzydziestych, niewiele miał więc czasu na dzieciństwo, ale cofnijmy się o te kilkadziesiąt lat wstecz.
Pan Grzegorz ma teraz znów 16 lat. Jest już  w szkole średniej. Wraz z kolegami szkolnymi udają się „do kibla”. W toalecie zaczynają się ich pierwsze eksperymenty z papierosami. Przepełnieni strachem, że ktoś ich nakryje, palą szybko i wychodzą. Gdybyśmy rozejrzeli się po ulicy oczyma młodego Grzegorza, okazałoby się, że nie dostrzeże się nigdzie młodej kobiety z papierosem. Widok niespotykany, wręcz nie do pomyślenia.

A dziś? Nastolatki bezwstydnie, zapominając o delikatności, skromności i niewinności młodzieńczych lat palą siedząc na ławce w parku, przeklinając soczyście. Ile mają lat? Trzynaście, może czternaście. Dla młodego Grzegorza zabrzmiałoby to nieprawdopodobnie. Jak brzmi dla nas – młodych tych czasów? Nijak. To norma i tyle. Mało tego, badania pokazują, że wiek inicjacji tytoniowej obniżył się do 9-10 lat. Wobec taki przerażających danych nasuwa się pytanie – czy palacze mogą być jeszcze młodsi? Tak zwane granice biologiczne zostały już prawdopodobnie przekroczone. Kolejną granicę nazwałabym granicą świadomości. Moment, w którym, dziecko dowiaduje się o istnieniu papierosów – czy właśnie w tym punkcie kiedyś zacznie się inicjacja nikotynowa? Wspólnie z Panem Grzegorzem zastanawialiśmy się, czym jest to przerośnięte przekonanie o własnej dojrzałości.  Dojrzałości dzieciaków, które mają się za dorosłych jednocześnie nie rozumiejących dwóch prostych słów: palenie zabija...

Jeden do zera dla przeszłości.

Kolejnym tematem, który nam się nasunął przy okazji oceny zachowań nastolatków jest pojęcie bycia kibicem. I tym razem zacznę od przegranych, czyli od tego co obserwujemy dzisiaj. Cytując Pana Grzegorza „ogromna część młodzieży [kibicującej] to bandyci”. Trudno się nie zgodzić, gdy z każdej strony atakują nas informacje o kolejnym zdemolowanym stadionie (np. Zawisza Bydgoszcz). Telewizja przez ostatnie dni nie zapominała o temacie ustawek, pseudokibiców, zakazu wstępu na stadiony, drżenia o atmosferę Euro 2012. Poza tym sądzę, że większości z nas zdarzyło się wracać późnym wieczorem i na własne oczy obserwować demolowanie autobusów, tramwajów, słuchać głośnych pijackich śpiewów.

Mój rozmówca w czasach młodości mieszkał w Wołominie, mieście, które nie cieszy się sławą spokojnego miasteczka, pełnego bezpiecznych miejsc. Nie zawsze tak było. Pan Grzegorz z niedowierzaniem wspomina, że kiedyś na Huragan (stadion i drużyna piłkarska z Wołomina) to chodził tylko dopingować. Wszyscy dobrze bawili się kibicowaniem, nikomu nie przyszłoby do głowy, że policja będzie potrzebna. Młody Grzegorz z przyjaciółmi kibicował bez alkoholowych libacji po drodze, bez narkotyków czy demolowania mienia – wspólnego dobra.
- Żeby ktoś pobił policjanta?! Nie mogę się z tym pogodzić…
W tym momencie mój rozmówca kręci głową ze smutkiem i milknie na chwilę. Czekam, nie naciskam. W końcu konfrontacja z rzeczywistością chyba nie należy do najłatwiejszych przeżyć. Pomyliłam się – mój rozmówca szukał przyczyn i rozwiązań problemu współczesnych kiboli. Rozwiązanie widział w budowaniu przez Premiera więzień a nie stadionów dla kiboli. Nie chciałam wdawać się w polityczne dyskusje, dlatego przemilczałam tę  kwestię, poza tym byłam ciekawa, co Pan Grzegorz odpowiedziałby na pytanie o przyczyny szerzącej się „dziczy”. Odpowiedź była prostsza niż mogłabym się tego spodziewać:
- Dorośli dają zły przykład.

Tym razem przeszłość i „tu i teraz” zostają bez punktów. W końcu, to my zachowujemy się źle, ale to „dorośli dają zły przykład”.

Szkoła
Młody Grześ, Grześ kolega ze szkoły żył w trudnych czasach dla edukacji. Szkoła powszechna trwała siedem lat, była odpowiednikiem dzisiejszej szkoły podstawowej. Ten czas upłynął mojemu rozmówcy spokojnie, codzienność kręciła się wokół szkolnych perypetii.

Nauczyciel jest dla małego chłopca świętością, a dorosły mężczyzna wspomina, że „patrzyło się w niego jak w obraz święty”. Nauczyciel zawsze był poważnym, dojrzałym człowiekiem po czterdziestce. Nikt nie odważył się pyskować, o agresji wobec nauczyciela nie było nawet mowy. Panowała dyscyplina i nikt tego nie kwestionował. Przemoc wobec uczniów też się raczej nie zdarzała.
- W zasadzie pamiętam tylko jeden, szczególny przypadek… To był syn kierownika szkoły. Patrzyliśmy przez okno. Kierownik prowadził gimnastykę. On musiał coś odpyskować, może chodziło o ojczyznę, bo kierownik był wielkim patriotą. I miał psa. Kazał chłopakowi iść do domu, po smycz. Przywalił mu i kazał odnieść smycz, dalej prowadził gimnastykę i chłopak dalej musiał ćwiczyć.

Przytoczona przez Pana Grzegorza historia skojarzyła mi się z głośną sprawą nauczyciela poniżonego przez uczniów. Włożyli mu kosz na głowę. Dwie zupełnie inne rzeczywistości. Skrajne zachowania. Zdeptany autorytet. Wielu nauczycieli w dzisiejszych czasach to ludzie młodzi, tuż po szkole, w tłumie dzieci można ich nie zauważyć. Jak w takim razie mają zyskać szacunek, posłuch, skoro sami jeszcze wczoraj byli uczniakami? A może problemem nie jest to, że są to ludzie młodzi, może to zaleta – świeże umysły, kreatywne, pełne pomysłów. Mój rozmówca stwierdził, że nie chcemy tego, co wolno. Kiedyś podejście do nauki było inne. W czasie okupacji spokojnie można było uczyć się tylko w szkole powszechnej, potem dopuszczalne były szkoły zawodowe. Inne były zakazane. Szacunek do wiedzy, do tego co trudno jest zdobyć, co jest osiągalne tylko dla nielicznych – czyżby klucz do sukcesu? Nauczyciel to ten wyjątkowy, który wiedział to, czego nie wiedzieli inni, dojrzały, odpowiedzialny człowiek. Oto autorytet. Kto mógł wiedzieć lepiej?
- Bóg.

Dom, a może terror
Jak my młodzi dzisiejszych czasów określilibyśmy naszą codzienność? Głośna, chaotyczna, niezorganizowana… Trudno powiedzieć. Z ust mojego rozmówcy pada słowo:
- Terror.

Czy to co, przeżywam na co dzień ktoś z moich rówieśników nazwałby terrorem? Może w przenośni.

Kolejna część historii dotyczy domu, rodziców i codzienności, w której terror miał swoje stałe miejsce. Ojciec Grzegorza pracował w ZUSie, jak przyszli Niemcy nadal tam pracował. Matka zajmowała sie handlem, jeździła do okolicznych wsi po mleko, śmietanę, młody Grześ pomagał jej razem z bratem. W wieku 10 – 12 lat przywoził kartofle i prowadził dom – pranie, gotowanie, sprzątanie. Przyjrzyjmy się przez chwilę wyprawom po pożywienie. Niebyło to najłatwiejsze zadanie, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że Niemcy prowadzili walkę z handlarzami. Znienacka wchodzili do pociągów, napadali na handlujących. Dziecku łatwiej się schować między workami kartofli, tam też się chronili. Zdarzyło się, że Niemcy wyprowadzili z pociągu kilkunastu mężczyzn i rozstrzelali. Tak po prostu. Ku przestrodze dla innych.

Nie jestem w stanie wyobrazić sobie miliona emocji, które kłębić się musiały w głowie małego chłopca, który oglądał takie obrazy. Z pewnością przyszła mu do głowy myśl ‘to mogłem być ja, to mógł być tato’. Oto definicja terroru.

Co dziś robią dzieciaki w wieku jedenastu lat? Szkoła, komputer, rower, huśtawka, książka, spacer z psem, klocki lego, zdalnie sterowane samochody, puzzle, papierosek… Wszystko. Ogranicza tylko i wyłącznie wyobraźnia. Kto by się zastanawiał nad tym, czy dzisiaj zginie, a może ktoś bliski? Nawet ja – studentka obserwująca to, co dzieje się w świecie, świadoma różnych problemów, konfliktów, trudnych spraw. Nie biorę pod uwagę szybkiej śmierci, bezsensownej śmierci,  za kartofle. Nie i koniec.

Muzyka
Dla uspokojenia własnych emocji zapytałam o muzykę. Dowiedziałam się czegoś, co było dla mnie zaskoczeniem.  Muzyka miała kiedyś melodię! Były piosenki uliczne, układane przez dzieciaki i śpiewane przeciwko Niemcom.
- Rodzice zabierali nas do kina i słuchaliśmy Fogga.
Mój rozmówca tym razem zapytał mnie, co nas, młodych ludzi ogarnia na koncertach.
- Przecież dzisiejsza muzyka opiera się na wrzasku. Ludzie rwą sobie włosy z głów, płaczą. I te rozhisteryzowane dziewczęta. A ja nie rozumiem dlaczego. Przecież on nie był normalny (mowa o koncercie Michela Jacksona, który Pan Grzegorz oglądał w telewizji). 

Co mogę odpowiedzieć? Osobiście nigdy nie rwałam sobie włosów z głowy na koncercie. Ale nie zaprzeczam, że niesie to ze sobą ogromne emocje. Prawdopodobnie nigdy nie uda mi się wytłumaczyć swojemu rozmówcy, jak cudowny może być głośny dźwięk, hałas, który dociera do wnętrza i rozrywa od środka. Nigdy nie dojdziemy do porozumienia na tej prostej z pozoru płaszczyźnie. Wszystko dlatego, że dla Pana Grzegorza rozrywający huk będzie kojarzyć się głównie ze śmiercią.





Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież